fot. Bartłomiej Kwasek
Rodzicu, nie martw się na zapas!
Jak poradzić sobie podczas wakacyjnych wyjazdów, z dala od przychodni i znajomego pediatry? Kiedy panikować, a kiedy zachować spokój? W co wyposażyć domową apteczkę? Wywiad z pediatrą, dr. Wojciechem Feleszko na temat wyjątkowego poradnik Bartona D. Schmitta Moje dziecko zawsze zdrowe.
AM: Rodzice często panikuję, gdy dziecko jest chore…
WF: – Trudno się dziwić. Najczęściej chodzi o bardzo małe stworzonka. Często dla rodziców to pierwsze dziecko, a nawet jeśli kolejne, to zdenerwowanie budzą nowe, nieznane objawy. Książka dr. Schmitta „Moje dziecko zawsze zdrowe” ma jeden zasadniczy walor – uspakaja. Pięknie opisuje objawy, których się obawiamy – zmiany skórne, wymioty. W przejrzysty sposób pokazuje kiedy rodzic powinien się zacząć obawiać, a które objawy może przeczekać. Doświadczony rodzic nabywa tej wiedzy po mniej więcej dziesięciu latach, nawet jeśli nie jest profesjonalistą. Młodzi rodzice łatwo ulegają jednak emocjom i często trafiają na ostry dyżur. Ta książka może ich uspokoić.
Rodzice mogą jej zaufać?
– Autorem jest praktyk, który stworzył system konsultacji telefonicznej w stanie Colorado. W związku z tym książka jest w całości oparta o rzetelną, krwistą praktykę pediatryczną, szpitalną, dyżurową. To jej ogromny walor! Gdyby rodzice mieli taką książkę, to najprawdopodobniej co najmniej połowa z nich nie szukałaby w nocy konsultacji lekarskiej, albo wieczorem nie udawałaby się do szpitalnych oddziałów ratunkowych, tylko – posiłkując się tym podręcznikiem – radziłaby sobie w domu, uspokoiła się i szukała pomocy lekarskiej następnego dnia, w przychodni. Ta książka daje bardzo konkretne rady: „wezwij lekarza, lub pojedź do szpitala tylko jeśli dziecko jest nieprzytomne, nie trzyma się na nogach” i tak dalej. Natomiast w innych sytuacjach spokojnie możesz wytrzymać do następnego dnia. Większość przypadków, które trafiają na nocne dyżury pediatryczne, to łagodne choroby przebiegające z gorączką, które tak naprawdę wymagałyby objawowego leczenia w domu. Uważam, że środowisko lekarskiej mogłoby promować tę książkę, bo jej popularyzacja bardzo odciążyłaby nas w pracy (śmiech). Oczywiście ma ona kilka amerykańskich naleciałości, między innymi rozdział z dawkowaniem leków mógłby zostać dokładniej przełożony na polskie realia, ale może być niezwykle przydatna.
Rodzic może więc zastąpić w domu pediatrę, przynajmniej w niektórych sytuacjach?
– Ależ my do tego zachęcamy! Namawiamy, żeby rodzić pierwsze kroki podjął już w domu – poił dziecko, zbijał gorączkę. Często okazuje się, że po zastosowaniu tych podstawowych działań nie trzeba w ogóle iść do lekarza. Zwłaszcza, jeśli jest to na przykład zapalenie krtani. Jeśli przy duszności krtaniowej wyprowadzimy dziecko na balkon, na chłodne powietrze, uspokoimy je, podamy mu trochę picia, to często nie trzeba w ogóle jechać do lekarza i podawać żadnych medykamentów. I takie rady są najmocniejszą stroną tej książki, a także bardzo jasny podział i wskazania: „dzwoń do lekarza natychmiast”, „zadzwoń w ciągu 24 godzin”, „udaj się na wizytę w ciągu najbliższych dni”. Świetnie zrobione! Wiadomo kiedy zacząć się niepokoić i jak mocno.
Zbliża się okres przedłużonych weekendów, wakacyjnych wyjazdów. Świadomość, że pediatra, któremu ufamy będzie daleko, sprawia, iż niektórzy rodzice w ogóle rezygnują z wyjazdu... Czy rodzice poradzą sobie sami?
– Poradzą sobie. A jeśli nie czują się pewnie, to zawsze mogą zabrać ze sobą ściągę. To kolejny walor tej książki. Znalazły się w niej rozdziały o ukąszeniach, wyjmowaniu drzazgi, o stłuczeniach, złamaniach, wybiciu zęba. Słowem wszystko to, co się w lecie, w czasie aktywności na świeżym powietrzu może przydarzyć. Myślę, że ta książka absolutnie powinna stać się częścią podręcznej apteczki!
Współpracowałem kiedyś z Akademią Malucha Alantan, czyli akademią AMA. Wspólnie stworzyliśmy specjalne zestawy apteczkowe. W środek spokojnie można by było włożyć tę książkę i bezpiecznie jechać na wakacje. Super pomysł!
A w co, oprócz książki „Moje dziecko zawsze zdrowe”, wyposażyć taką apteczkę?
– W przypadku Akademii AMA to były spięte ze sobą dwie torebeczki – jednak niebieska, druga czerwona; jedna chirurgiczna, druga pediatryczna. W pierwszej znalazły się wszystkie rzeczy potrzebne przy złamaniach, skaleczeniach, przecięciach czy oparzeniach, czyli plastry, bandaże, gaziki, opatrunki hydrożelowe, nożyczki, rękawiczki gumowe, chusty trójkątne i tak dalej. W drugiej były natomiast leki, które można zastosować w przypadku dolegliwości nazwijmy to pediatrycznych, czyli leki przeciwgorączkowe, maści z antybiotykiem, krople antyhistaminowe – w sytuacjach alergicznych lub przy ukąszenia przez owada – czy choćby ampułki z solą fizjologiczną do przepłukania oka.
Przy wyjazdach do egzotycznych krajów powstaje pytanie – szczepić dziecko czy nie szczepić? A może w ogóle nie jechać?
– To zależy jak bardzo kraj jest egzotyczny. W grę wchodzą dwa obszary geograficzne, kulturowe. Co innego jeśli wyjedziemy do kurortu w którymś z krajów Bliskiego Wschodu czy północnej Afryki. Nie ma tam wielkiego zagrożenia ze strony poważnych drobnoustrojów typu żółta febra czy malaria, można się natomiast zarazić żółtaczką typu A. Na taką wycieczkę – przy zachowaniu zasad higieny i zaszczepieniu na żółtaczkę – rodzice mogą zabrać nawet dwu-, trzylatka. Mowa tu o Egipcie, Izraelu, Algierii, Maroko, Turcji, gdzie panują kulturalne warunki, dziecko może się pochlapać w basenie i posiedzieć na słoneczku.
Inaczej sytuacja wygląda z Amazonią, Tanzanią czy Kenią. Taki wyjazd na safari jest zdecydowanie bardziej ryzykowny. Trzeba się zaszczepić na poważne choroby jak żółta febra i łykać leki przeciwmalaryczne. Tu już byłbym ostrożny. Nie jestem przekonany, że dziecko rzeczywiście skorzysta z takiego wyjazdu. To co jest jego esencją, czyli kontakt z żywą przyrodą, poczucie tej egzotyki, dla małego dziecka nie będzie miało większego znaczenia, a konieczność dbania o zdrowotne przykazy, systematycznego zażywania leków, które nie są przecież obojętne dla organizmu, będzie dodatkowym obciążeniem.
Czyli z takiej wycieczki lepiej zrezygnować?
– Może niekoniecznie rezygnować, ale na pewno odłożyć ją na później. Pamiętam takie dziecko w mojej przychodni i szczepienie na żółtą febrę. Mały zwiewał gdzie pieprz rośnie, a tata za nim ganiał po korytarzu i krzyczał: „Ale Jacusiu, chyba chcesz zobaczyć żyrafy i nosorożce. Chyba chcesz zobaczyć?”. A on nie chciał oglądać nosorożców, on chciał po prostu, żeby go zostawić w spokoju. Po siódmym, ósmym roku życia można już pomyśleć o nosorożcach, ale z małymi dziećmi nie ryzykowałbym wyjazdu.
A jeśli już wyjedziemy do ciepłych krajów, to jak rozpoznać, że słońce mogło mieć zły wpływ na dziecko?
– Udar słoneczny oczywiście się zdarza, ale ostatni poważny przypadek widziałem jakieś pięć lat temu. Wiedza na temat osłony przed szkodliwym działaniem słońca i profilaktyki udarów – zakładanie kapelusików, pojenie dziecka, niezbyt długie przebywanie na słońcu – jest na szczęście w Polsce dosyć powszechna.
Tak czy inaczej przy udarze mamy do czynienia z dwoma podstawowymi procesami – hipertermią czyli przegrzanie mózgu i wysuszeniem czy odwodnieniem. Łatwo to rozpoznać. Pacjent może prezentować objawy gorączki po dłuższym czasie przebywania na słońcu, może być ”splątany”, może mieć omdlenia. Pojawiają się też objawy odwodnienia organizmu. Trzeba nawadniać taką osobę i warto na pewno podać jej leki przeciwgorączkowe, na przykład paracetamol. To zresztą pierwsze leki w pediatrii. Jeśli dzieje się cokolwiek niepokojącego z dzieckiem, mamy wrażenie, że coś go boli, albo gorączkuje, to w pierwszej kolejności powinniśmy podać mu lek przeciwgorączkowy, a potem się zastanawiajmy co dalej. Człowiek nie powinien odczuwać bólu czy swędzenia, w pierwszej kolejności trzeba go więc zminimalizować. Również przy udarze, jeśli występuje gorączka i objawy ze strony ośrodkowego układu nerwowego, zabierzmy dziecko w cień, podajmy leki przeciwgorączkowe, napójmy, a potem zastanawiajmy się czy konieczna jest konsultacja lekarska.
Stosunkowo często zdarzają się natomiast ukąszenia przez kleszcze. I co z tym fantem?
– Kleszcze przenoszą dwie choroby – groźną i mniej groźną. Ta bardziej groźna to kleszczowe zapalenie mózgu, nazywane w skrócie KZM. Jest popularne w krajach Europy południowo-środkowej, czyli Austria, Słowenia, Węgry. Jeśli w tamtejszym lesie wkręci się to ryzyko zachorowania jest stosunkowo duże. Tam właśnie wymyślono szczepionkę na tę chorobę. Jednak w związku z migracja ludzi i ocieplaniem klimatu, kleszcze zaczęły też migrować. Pojawiają się w Europie północnej i zachodniej. W Polsce kleszczy zarażonych tym wirusem nie ma tak dużo, to marginalny problem –około dwustu zachorowań rocznie. Jednak jeśli ktoś spędza całe lato na Mazurach, w leśniczówce i dużo będzie spacerował między paprociami, albo jedzie na jakiś obóz harcerski, to polecałbym szczepienie – stosuje się trzy dawki (drugą po miesiącu i trzecią po pół roku), ale warunkowo można ten czas skrócić, bo już dwie dawki dają stosunkowo wysoki poziom ochrony.
Natomiast druga choroba to borelioza, wokół której jest ogromny szum. To choroba tajemnicza, oskarża się ją o różne dolegliwości. Jak nie wiadomo co się dzieje, to pewnie borelioza. Pacjenci mają rzeczywiście różne dziwne objawy, również neurologiczne, ale w większości jest to choroba stosunkowo łagodna. Krętki, które powodują tę chorobę daje się stosunkowo łatwo opanować antybiotykiem. Także nie obwiniałbym tych kleszczy i boreliozy o zagładę populacji. Jeśli kleszcz wejdzie, to trzeba go po prostu wyciągnąć za pomocą specjalnego urządzenia, albo palcami. Nie ma go co smarować majonezem, masłem czy podtapiać. Po prostu trzeba go wykręcić. Jeżeli go urwiemy i nie umiemy sami oczyścić rany igłą, to warto to miejsce pokazać chirurgowi, żeby wyciągnął resztki owada. Należy na pewno zdezynfekować miejsce po kleszczu i czekać, czy nie pojawią się jakieś niepokojące objawy. W krajach, o których mówiłem, zalecało się celem zapobiegania boreliozie przeleczenie antybiotykiem każdego ukąszenia kleszcza. W Polsce nie przyjmuje się tych zaleceń.
Czyli grunt to spokój?
– I taka właśnie jest wymowa książki „Moje dziecko zawsze zdrowe”. Przy reakcjach poszczepiennych czytamy: „nie martw się na zapas” – bardzo fajne sformułowanie! – „wszystkie reakcje świadczą o tym, że szczepionka działa”. To świetny tekst! Coś się dzieje niepokojącego i rodzic myśli: „Jezu, zatrułem dziecko”. Nic podobnego. Zacytuję dalej: „Organizm twojego dziecka produkuje teraz nowe przeciwciała, by się bronić przeciwko prawdziwej chorobie”. Czarno na białym, łopatologicznie wyjaśnione jest to, że właśnie taka jest reakcja po szczepieniu. „Większość tych objawów będzie trwała tylko dwa, trzy dni”. Bardzo uspokajające. Świetne!
Ale ostatnio dosyć popularne jest martwienie się szczepieniami w ogóle. Jakie jest zdanie pana doktora na temat ruchów przeciw szczepieniu najmłodszych?
– Jestem dużym zwolennikiem szczepień. Uważam, że należy szczepić dzieci, również na meningokoki, pneumokoki czy rotawirusy. To jest bardzo potrzebne i ważne. Chciałbym jednak przedstawić zrównoważony głos. Dobrze jeśli wszyscy mogą przedstawić swoją opinię, bo nacisk na producentów, żeby te szczepionki były zawsze bezpieczne i dobrze sprawdzane jest potrzebny. Tak jak trzeba patrzeć na ręce władzy, tak trzeba patrzeć na ręce producentom leków, żeby nie produkowali groźnych dla zdrowia preparatów. Oczywiście to przesada, jeśli dziecka nie szczepi się na nic, ale w skali globalnej działanie ruchów antyszczepionkowych moim zdaniem jest pożyteczne, bo poszturchują producentów.
dr n. med. Wojciech Feleszko jest z zamiłowania immunologiem, z zawodu pediatrą, pracownikiem Uniwersyteckiego Szpitala przy ulicy Działdowskiej w Warszawie, wykładowcą akademickim, autorem serii książek dla dzieci „Na sygnale” (wyd. Hokus-Pokus), których bohaterem jest doktor Orzeszko.
Barton D. Schmitt
Moje dziecko zawsze zdrowe
przeł. Robert Kędzierski
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013
Pediatrzy